STRONA AUTORSKA
Nie wiem, o co tu chodzi, ale mam wrażenie, że ostatnio sięgam po same problematyczne książki. Problematyczne w sensie – jak je opisać? I właśnie skończyłem kolejną, a dokładniej – "Księgi zapomnianych żyć" Bridget Collins.
Jest to fantastyka, a rzecz dzieje się w alternatywnym świecie, w którym książki są zakazane, zaś wyspecjalizowani oprawiacze potrafią sprawić, że nawet najgorsze wspomnienie może zostać wymazane z pamięci i... przyjąć postać właśnie książki. Niby fajnie, ale czy na pewno? Czy nie jest to sposób na ukrycie największych zbrodni? Cóż, to właśnie jedno z pytań, które zadaje sobie Emmet, młody chłopak będący jednym z głównych bohaterów.
Dzieło jest opowieścią o traumach i ludzkim bestialstwie, ale też o miłości – niemożliwej, pogardzanej, wyklętej (brzmi znajomo?). I z chęcią je Wam polecam, tyle że... No właśnie, w tym sęk. Chodzi o to, że pomysł jest naprawdę świetny, a sama opowieść – co tu dużo mówić – urzekająca. Historia, podzielona na trzy części, jest bardzo ciekawa i chwilami zaskakująca, choć bywa też trochę przewidywalna. Autorka dobrze buduje napięcie i ostatecznie wyjaśnia wszystkie wątki i wątpliwości. Niestety, styl, w jakim to robi, pozostawia już nieco do życzenia. Mówiąc prościej – książka jest bardzo nierówna. Krótkie, urwane zdania, wkradający się tu i ówdzie chaos, nagłe porzucanie niektórych wątków (na przykład rodziny Emmeta) – wszystko to sprawia, że powieść, która naprawdę miała zadatki na bestseller, ostatecznie jest po prostu poprawna (choć nadal ciekawa). Potencjał był ogromny, ale (moim zdaniem) został zmarnowany. Dla mnie to mocne 7.0, ale więcej dać nie mogę – a naprawdę bym chciał. W każdym razie, przeczytajcie i oceńcie sami.
Moja ocena: 7.0
Średnia ocena w serwisie "Lubimy Czytać": 7.1
Znajdź mnie!
Dorian Frank (2025)