STRONA AUTORSKA
Niewiele było książek, na których kontynuację czekałem faktycznie z niecierpliwością. Ale seria "Miasto gasnących świateł" Aleksandry Świderskiej z pewnością do nich należy. No i wreszcie dorwałem "Suszę", czyli najnowszą, czwartą już część. Dorwałem i... No właśnie...
Książka nie jest zakończeniem historii Adama i Konrada (wiemy już, że będą następne tomy), ale wieńczy wątek rozpoczęty w "Mgle", przy okazji prostując kilka innych spraw (i niektóre z kolei gmatwając). I jakoś tak przeleciało mi przez głowę, że w sumie nareszcie... Nie zrozumcie mnie źle – sprawa była zajmująca i ciekawa od samego początku (o czym już zresztą pisałem), ale przeciąganie jej przez cztery tomy to jednak odrobinę za dużo. Co nie zmienia faktu, że autorka ponownie zafundowała nad kawał dobrego kryminału z szybką akcją, tajemnicami i zaskakującymi zwrotami akcji. No i oczywiście gejowskim romansem, w dodatku świetnie napisanym.
Tym razem tłem jest wrocławski Ostrów Tumski i kościelne państwo w państwie, a dokładniej – tajemnicze samobójstwa księży. W sprawę zostaje wplątany zespół Adama i Elki (której tym razem mamy nieco więcej), a rozwiązanie dodatkowo komplikuje szantaż, który może zniszczyć wszystko, na co Adam tak ciężko przez lata pracował... No i to tyle w kwestii fabuły, bo musiałbym zdradzić zbyt dużo, a tego na pewno nie zrobię. Skupię się więc na innych rzeczach...
Nie zawiodłem się na tej części, mimo pewnych obaw po przeczytaniu kilku niezbyt pochlebnych komentarzy. Cóż, zdecydowanie się z nimi nie zgadzam i znowu mam wrażenie, że są osoby, które specjalnie gnoją książki tylko dlatego, że to literatura LGBT. Ale cóż, nic na to nie poradzimy. Natomiast chcę się odnieść do jednej rzeczy... Od chwili, gdy pojawiły się wieści dotyczące czwartego tomu, towarzyszyły im ostrzeżenia dotyczące treści – w tym pisane przez samą autorkę, jakby próbowała trochę się tłumaczyć. Głównie chodziło o wątek pedofilii wśród księży katolickich i ogólnie zepsucia moralnego kleru. A to, że temat ciężki, a to znów, że kontrowersyjny lub że książka może oburzać... A ja się pytam – po co te ostrzeżenia? Bo przepraszam bardzo, ale nie znalazłem w tej powieści niczego, co by mnie jakoś mocno zszokowało. Nie dlatego oczywiście, że zgadzam się z czymkolwiek temu podobnym, albo że włączyła mi się jakaś znieczulica. Po prostu są to sprawy, o których od lat wszyscy doskonale wiemy (poza fanatykami, którzy twardo i wciąż świetnie sobie radzą z zasłanianiem oczu i uszu na kolejne tego typu doniesienia, liczone już przecież w setkach) i dla kogoś, kto śledzi doniesienia prasowe i po prostu myśli samodzielnie, nie są niczym nowym. Co więcej, mamy dziesiątki artykułów opisujących znacznie bardziej drastyczne szczegóły – i to nie wymyślonych, nieraz bestialskich przestępstw, a rzeczywistych. Takich, które się wydarzyły i w wielu przypadkach do dzisiaj winni, chronieni przez ludzi na stołkach, nie ponieśli żadnej kary. Tak więc po co te tłumaczenia? Za to, że autorka opisała prawdę (zwłaszcza że korzystała z prawdziwych śledztw)? Że obnażyła kłamstwa i zbrodnie? Że wytknęła rzeczywiste błędy i zajrzała pod podszyty obłudą i hipokryzją lukier? Nie ona pierwsza i ostatnia. I nie tędy droga. Takie rzeczy trzeba piętnować i nagłaśniać, zwłaszcza że wciąż jest mnóstwo osób i instytucji, które z tą prawdą walczą i starają się za wszelką cenę zamiatać pod dywan grzechy oraz słabości tych, którzy (uważając się przecież za strażników sumień i moralności) powinni być od nich wolni. Choćby ze względu na to, kim są i kogo (ponoć) reprezentują.
Ech, rozpisałem się... Ale co ja poradzę, że jest to książka, która nie pozwala pozostać obojętnym, jednocześnie nadal będąc po prostu dobrze napisaną beletrystyką? Ja polecam, zdecydowanie (całą serię).
PS.: I już na koniec... Nie byłbym sobą, gdybym nie wytknął dwóch spraw. Po pierwsze, znowu jest za dużo powtórzeń, zwłaszcza słowa "gangster", które generalnie mocno mi się kłóci, bo Konrad gangsterem nie jest już od jakichś trzech tomów. Dziewczyno, weź mu odpuść w końcu. Chłop już się zrehabilitował, a w książce jest znacznie więcej osób, które to miano powinny "odziedziczyć". A druga rzecz to (znowu!) redakcja, choć tym razem bardziej korekta. Liczba błędów (głównie interpunkcyjnych) i literówek jest spora. I zdecydowanie nie powinno to tak wyglądać. Wiem, że nawet najlepsi redaktorzy/korektorzy mogą przepuścić jedną czy dwie literówki i to jest normalna sprawa, bo nawet świetnie napisane teksty po redakcji mogą zawierać kilka tysięcy poprawek i zwyczajnie można coś przeoczyć. Ale tutaj jest tego zdecydowanie za dużo i nie tak powinno być.
Moja ocena: 8.0
Średnia ocena w serwisie "Lubimy Czytać": 7.5
Znajdź mnie!
Dorian Frank (2025)